sobota, 22 lipca 2017

Przeprowadzka na WordPress ;)

Niedawno przeniosłam blog na WordPress, od tej pory wszystkie nowe posty będą pojawiały się tu:


https://kobietamatka.wordpress.com/


Zapraszam serdecznie, dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze :)

Pozdrawiam, 
Natalia.

wtorek, 30 maja 2017

Rodzeństwo, czyli dzielenie.

Dlaczego uważam, że warto mieć rodzeństwo?  Ano, dlatego że uczy ono między innymi dzielenia się - zarówno zabawkami jak i czymś znacznie ważniejszym: uwagą i miłością. 

Moim skromnym zdaniem dzieci, które mają brata, siostrę (jak również jedno i drugie) czują się pewniej w nowym środowisku, nie boją się nawiązywać nowych relacji. Ale przede wszystkim znają swą wartość lepiej niż niektórzy jedynacy.

Co mam na myśli pisząc o wartości? Nie, nie to że jedno dziecko uważa iż jest ważniejsze/lepsze/bardziej utalentowane niż inne. Tylko to, że dziecko będące bratem czy siostra już z domu wynosi bardziej trzeźwe spojrzenie na miłość, na przykład.

Od kiedy pojawia się to drugie, trzecie czy czwarte dziecko, wraz z pierwszym uczą się funkcjonować razem. Mama i Tata kochają każde z nich tak samo mocno, przyznają równe prawa (przynajmniej w fundamentalnych kwestiach, tj. np. wolność osobista). Dla rodziców nie ma, że jedno dziecko jest lepsze a drugie z jakiegoś powodu gorsze, a przynajmniej nie powinno tak być. Dzięki temu w późniejszym życiu, np w związkach osoby takie łatwiej dostrzegają bezwarunkowość (nie jestem pewna czy o to właśnie słowo mi chodzi w tym momencie?) miłości. Upraszczajac, podświadomość daje im impuls "skoro jestem taki i taki i nie wpłynęło to na miłość rodziców do mnie..."

Co nie oznacza oczywiście, że w miłości wszystko uchodzi na sucho, a partner/partnerka będzie tolerować kaprysy tak jak robili to rodzice!

Na swoim przykładzie wiem, że jedynacy chcąc nie chcąc przyzwyczajeni są, iż cała uwaga osób im bliskich i kochanych (rodzice, dziadkowie)  poświęcona jest właśnie im. Nie uważam że jest to czyjas winą, żeby było jasne: nie neguję, nie krytykuję jedynactwa (!). Tylko i wyłącznie na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że jedynactwo może, podkreślam: może, bo nie musi wcale, wpłynąć na nasze późniejsze relacje - np. chcemy by cała uwaga partnera skupiala się na nas, albo porównujemy się z innymi częściej niż to robią osoby z rodzin, w których jest więcej niż jedno dziecko.

Również w relacjach z rówieśnikami, w codziennych sytuacjach bracia/siostry radzą sobie "lepiej", mniej emocjonalnie - mówię tu o dzieciach, nie dorosłych. Prosty przykład: brat/siostra jest bardziej odporny na zabieranie mu zabawek przez inne dziecko - to znaczy teoretycznie zareaguje mniej porywaczy, bo zna tę sytuację że swojej relacji z rodzeństwem.

Dzieci posiadające rodzeństwo, zwłaszcza młodsze są bardzo opiekuńcze w stosunku do dzieci młodszych. Żeby tak się jednak stało, dziecko samo musi do tego dojrzeć i dobrze jest dać mu czas na zrozumienie tego, że młodszym czy słabszym należy się opiekować. Nie oczekujmy, iż dwuletnie dziecko przyjmie nowonarodzone rodzeństwo bez buntu i poczucia odrzucenia, bo takie reakcje w tym wieku są jak najbardziej uzasadnione! Co innego 3, 4 czy piecioletnie dziecko.

Jeśli maluch czegoś sam nie przepracuje że sobą, nie pogodzi się z faktem, że jest czy będzie starszym bratem albo siostra, będzie pielegnowal w sobie - podświadomie i zupełnie bezwiednie - zazdrość o to młodsze dziecko.

czwartek, 2 marca 2017

Strachy na lachy

Czyli jak pomóc Dziecku przezwyciężyć strach.


Przychodzi taki moment w życiu małego człowieka, że nagle zaczyna bać się dosłownie wszystkiego. Opowiem Wam na naszym przykładzie i przejawach, przyczynach i podpowiem jak pomóc malcowi sobie z tym poradzić. Nie jestem ani psychologiem, ani terapeutą, a jedynie przyszłą pielęgniarką, zapożyczając z ang. "nurse in training" ;-P To będzie więc moja osobista opinia, prawdopodobnie ameryki nie odkryję, mam też świadomość że każde dziecko jest inne i różnie reaguje na otaczający Go świat. Mimo wszystko, jeśli nie zniechęcił Was przydługi wstęp i to co w nim zawarte, będzie mi bardzo miło jeśli przeczytacie to, co będzie dalej :) 

Ja i Hania miałyśmy kilka takich epizodów, na różnych etapach rozwoju i w różnych sytuacjach życiowych. 
Na początku trzeba sobie uświadomić, że lęk jest częścią dorastania i towarzyszy człowiekowi już od pierwszych dni aż do końca życia. A to jak dziecko nauczy się radzić sobie ze strachem rzutuje na jego osobowość i na to jak będzie sobie z nim radził jako dorosły. Ale dobra, do rzeczy!

Jako kilkumiesięczny bobas, po którymś skoku rozwojowym, H. dopadł tzw. "kryzys ósmego miesiąca". Polegało to na tym, że każde moje zniknięcie Jej z oczu powodowało wybuch płaczu, podobnie jak wiekszość rzeczy, które były nie po Jej myśli. Słyszałam wtedy często: "O, terrorek się zaczyna". Owszem, ale czy przeszło Wam przez myśl, że podłożem dla tego terroru jest strach? Jakoś nie mogłam się pogodzić z faktem, że moje niemal roczne Dziecko robi to wszystko dla czystej przyjemności, więc szukałam i szukałam, aż znalazłam odpowiedź. Na skutek wzrostu mobilności (czyt. raczkowanie) Dziecko zyskuje nowe możliwości poznawania świata wokół, choćby może dostać się tam, gdzie wcześniej nie mogło. I razem z radością i ciekawością w parze idzie lęk. Przecież nawet my, dorośli boimy się czasem tego, czego nie znamy! A dzieci inaczej postrzegają rzeczywistość, w cieniu łazienki widzą np potwora, w kartonie świetną kryjówkę itp. itd.

Dlatego chcą, żeby w tych trudnych dla nich chwilach Mama była obok. Na wszelki wypadek. Żeby przegoniła tego potwora z łazienki. Żeby można było się w Nią wtulić kiedy coś przestraszy. Żeby można Jej było pokazać jaki fajny jest ten nowo odkryty zakamarek, odkurzacz, albo przybory kuchenne. A jak to możliwe jeśli Jej nie ma obok? 

I to stąd biorą się te zachowania, które my nazywamy terrorem. Nie mówię, że Mama czy Tata ma być na każde zawołanie. Nie mówię, że wszystkie, ani nie szukam usprawiedliwienia, ale zanim następnym razem powiecie "mały terrorysta" i po raz kolejny zignorujecie, zastanówcie się czy to może nie przez strach. Dziecko nie umie radzić sobie z emocjami tak dobrze jak dorosły, więc rolą rodzica jest pomóc mu poradzić sobie i przezwyciężyć ten strach. Może być też tak, że maluch sam nie wie czego chce, co z resztą jest dość częste... ;)

Strach, np. przed nowym miejscem albo obcymi osobami może być powodem niegrzecznego zachowania. Są dzieci, które wszystkim chętnie wskakują na ręce od razu, a są takie, które potrzebują czasu. A większość ludzi zamiast poczekać i dać się dziecku oswoić od razu albo chce brać na ręce, albo za ręce itd, a maluch czuje wtedy, że robi się coś wbrew niemu, jego sfera osobista (choć nie zdaje sobie sprawy z Jej istnienia tak do końca) zostaje naruszona. Stąd bierze się płacz i niechęć do "intruza", na której przełamanie potrzeba czasu. Nie miejmy pretensji do dziecka, że nie chce isć na rączki do "cioci", bo "ciocia" to najlepsza koleżanka Mamy. Oczywiście, że ta ciocia nie che zrobić nic złego, jednak trzeba dziecku pozwolić się przyzwyczaić. To pomoże malcowi zminimalizować strach.

Tak samo jeśli chodzi o nowe miejsca. Bo są takie, gdzie dziecko czuje się niepewnie mimo, że bywa tam często i wtedy cały czas najchętniej tuliłoby się do Mamy, bo Mama = bezpieczeństwo. Mnie i Hani też tak się zdarzyło i usłyszałam wtedy, że rozpieszczona, że nic nie mogę bez Niej zrobić, nawet do kibla iść, że mam przekichane z takim dzieckiem, ze to musi być męczące. 

NIE!

Znam swoją Córkę i wiem, kiedy chce mi zagrać na nosie, a kiedy zwyczajnie się boi i nie mam zamiaru zostawiać Jej z tym samej. I będę Ją tulić, kiedy Ona nie chce się ode mnie odkleić, bo się BOI. 

Wiem z własnego doświadczenia, jakie to ważne kiedy Mama czy Tata jest blisko kiedy się czegoś boję, bo sama byłam Dzieckiem, które potrzebowało dużo przytulania. Nie chcę wychować H. na ciepłe kluchy, ale nie chcę też żeby czuła się pozostawiona sama w sobie. Każdy świadomy rodzic wie, że budowanie więzi z Dzieckiem jest niesamowicie ważne. I szczerze powiedziawszy, nie obchodzi mnie zdanie kogoś, kto chce mi dawać rady nie znając mojego Dziecka, kogoś kto chce uchodzić za eksperta od wychowywania.

Bo nie ma uniwersalnej metody na Dziecko, każde jest inne a rolą rodzica jest wychowanie Go na szczęśliwego, bogatego - ale w mądrość i wartości człowieka. 

Rodzic jest po to, by być dla Dziecka. Mimo, pomimo i wbrew.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Nasza opinia o kredkach Crayon Rocks

Czy szukając kredek dla swojego malucha przeszukiwaliście sieć, aby wybrać te "najbezpieczniejsze", najmniej toksyczne i nieszkodliwe? Jeśli tak, to być może natknęliście się na Crayon Rocks - zupełnie bezpieczne, absolutnie nietoksyczne kredki z wosku sojowego.




Producent zapewnia, że są w 100% bezpieczne i bez toksycznych dodatków. Zrobione są z wosku sojowego, czemu zawdzięczają swoją ekologiczność ;-P
Razem z H. testujemy je już od 3 dni. Dziecię wprost zachwycone, od kiedy dostała "kololowe kamyczki" maluje non stop.

No właśnie, bo to, że kredki bezpieczne, bez toksyn itd. to zajawka rodzica. A jak to wygląda zdaniem małego człowieka?

Po pierwsze - kredki wyglądają jak kolorowe kamyczki. Momentalnie łapią uwagę, bo takich "kamyków" nie spotyka się podczas eksploracji choćby ogródka... ;-P Chociaż maluch nie zdaje sobie sprawy, to łatwo mu je trzymać dzięki ergonomicznemu kształtowi. Wielkością również są dopasowane do małych rączek.

Po drugie całkiem ładnie pachną - jak na kredki. A przynajmniej nie śmierdzą jak zwykłe,  przeciętne świecówki - co i mnie cieszy bo nie raz zdarzyły nam się kredki, które śmierdziały tak, że aż strach było dawać je H. do rysowania.

Po trzecie - mają śliczne, soczyste kolory. Sama jestem zaskoczona i zachwycona tym faktem. Niestety, później te kolory zostają na małych rączkach ;)

To chyba na tyle, jeśli patrzeć od strony Dziecka. No, poza tym że Hania jest w totalnym szale rysowania od kiedy je ma!
Od mojej strony wygląda to tak, że oprócz tych zalet i zachwytu Hanuszki - co jest w gruncie rzeczy najważniejsze ;) Crayon Rocks mają kilka drobnych wad.

Kredki roztapiaja się w rączce, jeśli za długo trzyma się je w ręce - no ale jak sobie młody człowiek upatrzy jakiś kolor i memła kredkę w ręce to nie ma się co dziwić. Potem rączka przybiera kolor tejże ukochanej kredki, a jedynym ratunkiem jest mycie w dużej ilości ciepłej wody z mydłem - bez tego ani rusz.

Jak już się kredka trochę roztopi, to lubi wlazic pod paznokcie, a pozbycie się resztek dla mnie to nie lada wyzwanie, bo Hania kręci się, chlapię i odmawia współpracy, jednym słowem robi wszystko tylko nie to co Mama by chciała ;- D

Plusy Crayon Rocks są takie, że łatwo je zmyć z różnych powierzchni - bo wiadomo, że jak taki mały człowieczek świat poznaje, z kredką w ręce, to tu mu się maźnie przez przypadek, to tam... Dlatego, jak się niechcący maźnie np. po połowie ściany, stole albo narzucie, obrusie, czy ubraniu to można to łatwo i ładnie wyczyścić. A u nas było baaaaardzo dużo rysowania po ścianach i jeszcze więcej cudowania żeby owe ściany doprowadzić do stanu sprzed. Wystarczy nawilżana chusteczka, albo w niektórych wypadkach zwykły papierowy ręcznik. Jeśli zaś chodzi o ubrania itp., po wypraniu nie ma śladu po kredce.

Kredki Crayon Rocks są dostepne w zestawach różnych wielkości - od 8 sztuk do, bodajże 64. Zestawy zawierają (w zależności od opcji lub wielkości) kolory podstawowe jak i pastelowe. Cena trochę wysoka - najmniejszy zestaw kosztuje ok. 38 zł, a 16 ok. 56.
Sumując wady i zalety myślę, że to dobry wybór, zwłaszcza jeśli cenić sobie bezpieczeństwo, innowacyjność i radochę z użytkowania :)


sobota, 18 lutego 2017

Biblioteczka Panny H.: "Prosiaczek i pojazdy"

Książka dla fanów motoryzacji w każdym wieku (i każdej płci.) 



W ostatnim poście pisałam o stereotypach, reasumując: dziewczynki też lubią auta i mają do tego pełne prawo ;) Nie będę się tutaj rozwodzić na ten temat, wspomniany post możecie znaleźć tu: http://kobietamatkapl.blogspot.com/2017/02/lalki-i-samochodziki.html

Za to mamy dla Was coś, co spodoba się każdemu małemu miłośników motoryzacji - "Prosiaczek i pojazdy" spod pióra Oli Woldanskiej - Płocińskiej. Jak napisano na okładce, autorka sama jest mama małego fana samochodów i wszelkich innych pojazdów. 


Książka opowiada o przygodach znanego już czytelnikom z serii "Urodziny Prosiaczka" pulchnego prosiątka. Pewnego razu Wujek zabiera głównego bohatera na calutki dzień do sklepu zabawkowego, gdzie - jak to mężczyźni - podziwiali i testowali najróżniejsze pojazdy... 


... a że są malutki, mogli bez konsekwencji szaleć po całym sklepie pomiędzy nogami klientów. 
"Ale zabawa!" podsumowała moja mała czytelniczka ;) No i ma rację, bo kto by tak nie chciał? ;) 

Książka ta jest cała kartonowa, więc przetrwa nawet mało eleganckie czytanie, a wyraziste kolory przyciągają uwagę. Różnorodna czcionka umożliwia spostrzeganie przez dziecko tekstu jako zbioru odrębnych wyrazów, a nie jako zbitki dziesiątek liter - nie wiem czy celowo czy nie (mam jednak nadzieję że owszem),  ale dla mnie super sprawa. 


Tekstu jest akurat tyle, ile trzeba jak dla dwu- czy trzyletniego dziecka, jak już wyżej napisałam - podanego w interesującej młodocianych formie. 

Cała historia jest lekka, bardzo przyjemna (nawet jak na książeczki dla małych dzieci), a książka kolorowa... i co ważne trwała ;) Polecamy, do biblioteczki własnego malucha albo na prezent. Albo na jedno i drugie.
:) 

czwartek, 16 lutego 2017

Lalki i samochodziki.

O dziewczynkach bawiących się autkami, wrażliwych chłopcach, leworęczności i...

Często zdarza się Wam słyszeć że Wasze dziecko robi coś niestosownego, bo.. jest chłopcem? albo dziewczynką? Bo mnie kilka razy owszem...

Przyjechała do nas razu pewnego seniorka rodu (czyt. moja osobista babcia), ukochana "Babcia Lysia" Hani, więc radość niesamowita. Po obiedzie Młodociana zaciąga gościa do pokoju i wyciąga arsenał: misie, klocki, autka i książki. No właśnie - autka. Seniorka przy sposobności bierze mnie na bok i szepcze: "Natalka, ale to nie wypada tak żeby dziewczynka była taką chlopczycą." Już wiedziałam w którą stronę to zmierza. Popatrzylam na Hanie, jak się bawi, jaka jest szczęśliwa w tym momencie, z roztrzepanymi włosami, skacząc po poduszkami z których zbudowała sobie zjeżdżalnię. Moja Córka bawi się autami, a i owszem, ma ich całe mnóstwo. Sprawia Jej to radość?  Wielką. Dziecko nie byłoby dzieckiem gdyby nie było ciekawe wszystkiego wkoło, a ja ogromnie się cieszę że moja Hania nie jest wyjątkiem, że jest głodna poznawania świata!
To, że dziewczyna bawi się "chlopiecymi" zabawkami, nie lubi ozdób we włosach, albo to że chłopiec woli towarzystwo dziewczynek, czy bawi się lalkami nie oznacza od razu, że nie utożsamia się z własną płcią! Dziecko to dziecko, jest ciekawe i niech tak zostanie, nie odbieramy im czegoś, co sprawia im radość tylko dlatego "bo nie wypada".

Nasi dziadkowie to pokolenie wychowywane zupełnie inaczej niż my i nasze dzieci, wiem i jestem wyrozumiala. Wiem że kiedyś leworeczne dziecko było niemalże napietnowane i różne metody stosowano żeby dzieci pisania lewą ręką "oduczyc". Do tej pory widzę, że kiedy Hania rysuje, Seniorka uważnie obserwuje (chociaż Jej wydaje się że robi to po tajniacku 😃) w której rączce trzyma kredkę. Kilka razy nawet wymsknęło jej się, żeby Hania przełożyła kredkę do prawej. Mówi się że to źle przestawiać dziecko z lewej na prawą, sama też tak uważam, na studiach nauczyłam się że to, którą ręką piszemy może być uwarunkowane genetycznie. I nie mam zamiaru przestawiać Hani. A Hania jeszcze się nie zdecydowała, której ręki chce używać. Prawej, lewej, a może obu? Sama jestem leworeczna i nie widzę w tym nic niestosownego. Wiem że kiedyś było zupełnie inaczej, aczkolwiek dalej nie rozumiem co w tym złego widziano - Seniorka też nie wie ;)
Na koniec: kiedy slyszycie takie lub podobne uwagi, nie słuchajcie. TO WASZE DZIECI, nie babci, cioci, sąsiadki, koleżanki czy kasjerki. Dopóki dziecko jest zdrowe i szczęśliwe, niech bawi się czym chce i z kim chce. Niech tuli się do Was ile chce. Bo przecież o to chodzi w wyrastaniu, żeby Dziecię było dzieckiem. Szczęśliwym dzieckiem! :)



poniedziałek, 13 lutego 2017

Uczymy się na błędach...

O zabieganiu. 

Przez ostatni miesiąc z kawałkiem w naszym życiu zapanował lekki chaos: sesja, a więc przesiadywanie na uczelni do wieczora; stres, brak czasu, pierwsze praktyki w szpitalu. Doszło do tego, że zamiast Być z Hanuszka, klepalam literki na klawiaturze kończąc notatki. Dobrze ze byłam na tyle trzeźwo myslaca że nie wkurzalam się na H kiedy ciągnęła mnie do zabawy.. 

Ostatni dzień szalonego tourne, ostatni egzamin, godzina 15. Jedyne o czym myślę to to, że jak wrócę do domu to wysciskam moje kochane Dzieciątko, że teraz będę tylko dla Niej, mojej małej Kruszynki. Egzamin zaliczony na 4, pedze do domu bo jakaś matczyne emocje każą mi być tam już, natychmiast. 
Wchodzę na klatkę, dzwonię do drzwi zza których słyszę pełny nadziei,  piskliwy od napięcia głosik "To Mama!". Drzwi się otwierają i wpadamy sobie z Hania w ramiona, ja tule Ją,  Ona mnie i mówi "oj, Mamo". Takiego szczęścia w Jej wielgachnych oczach nie widziałam chyba jeszcze. Potem w kurtce, w butach ciągnie mnie do pokoju, każe się kłaść na łóżko i przytulamy się. 
Później dowiedziałam się że przez te dwie godziny mojej nieobecności Hania chodziła od kąta do kąta że zbolala minką i mówiła "smutno mi, Mamy nie ma, poszła".  Słowo daje, ścisnelo mnie w sercu kiedy to usłyszałam. 

Prawda jest taka, że będąc cały czas obok siebie, w jednym domu stesknilysmy się za sobą, okropnie. Hani brakowało mnie, a ja choć starałam się żeby nic się nie zmieniło, zaniedbalam potrzebę mojej Coreczki do bliskości. Obiecałam sobie, że już więcej do tego nie dopuszcze,  nigdy. 

Teraz nabieram sił, ciesząc się wspólnym czasem. Znowu jesteśmy niemalże nierozlaczne, ale przecież tak na prawdę nie chodzi o to by być nierozlacznym. Tylko o dobry kontakt, emocje, silną więź.