poniedziałek, 27 lutego 2017

Nasza opinia o kredkach Crayon Rocks

Czy szukając kredek dla swojego malucha przeszukiwaliście sieć, aby wybrać te "najbezpieczniejsze", najmniej toksyczne i nieszkodliwe? Jeśli tak, to być może natknęliście się na Crayon Rocks - zupełnie bezpieczne, absolutnie nietoksyczne kredki z wosku sojowego.




Producent zapewnia, że są w 100% bezpieczne i bez toksycznych dodatków. Zrobione są z wosku sojowego, czemu zawdzięczają swoją ekologiczność ;-P
Razem z H. testujemy je już od 3 dni. Dziecię wprost zachwycone, od kiedy dostała "kololowe kamyczki" maluje non stop.

No właśnie, bo to, że kredki bezpieczne, bez toksyn itd. to zajawka rodzica. A jak to wygląda zdaniem małego człowieka?

Po pierwsze - kredki wyglądają jak kolorowe kamyczki. Momentalnie łapią uwagę, bo takich "kamyków" nie spotyka się podczas eksploracji choćby ogródka... ;-P Chociaż maluch nie zdaje sobie sprawy, to łatwo mu je trzymać dzięki ergonomicznemu kształtowi. Wielkością również są dopasowane do małych rączek.

Po drugie całkiem ładnie pachną - jak na kredki. A przynajmniej nie śmierdzą jak zwykłe,  przeciętne świecówki - co i mnie cieszy bo nie raz zdarzyły nam się kredki, które śmierdziały tak, że aż strach było dawać je H. do rysowania.

Po trzecie - mają śliczne, soczyste kolory. Sama jestem zaskoczona i zachwycona tym faktem. Niestety, później te kolory zostają na małych rączkach ;)

To chyba na tyle, jeśli patrzeć od strony Dziecka. No, poza tym że Hania jest w totalnym szale rysowania od kiedy je ma!
Od mojej strony wygląda to tak, że oprócz tych zalet i zachwytu Hanuszki - co jest w gruncie rzeczy najważniejsze ;) Crayon Rocks mają kilka drobnych wad.

Kredki roztapiaja się w rączce, jeśli za długo trzyma się je w ręce - no ale jak sobie młody człowiek upatrzy jakiś kolor i memła kredkę w ręce to nie ma się co dziwić. Potem rączka przybiera kolor tejże ukochanej kredki, a jedynym ratunkiem jest mycie w dużej ilości ciepłej wody z mydłem - bez tego ani rusz.

Jak już się kredka trochę roztopi, to lubi wlazic pod paznokcie, a pozbycie się resztek dla mnie to nie lada wyzwanie, bo Hania kręci się, chlapię i odmawia współpracy, jednym słowem robi wszystko tylko nie to co Mama by chciała ;- D

Plusy Crayon Rocks są takie, że łatwo je zmyć z różnych powierzchni - bo wiadomo, że jak taki mały człowieczek świat poznaje, z kredką w ręce, to tu mu się maźnie przez przypadek, to tam... Dlatego, jak się niechcący maźnie np. po połowie ściany, stole albo narzucie, obrusie, czy ubraniu to można to łatwo i ładnie wyczyścić. A u nas było baaaaardzo dużo rysowania po ścianach i jeszcze więcej cudowania żeby owe ściany doprowadzić do stanu sprzed. Wystarczy nawilżana chusteczka, albo w niektórych wypadkach zwykły papierowy ręcznik. Jeśli zaś chodzi o ubrania itp., po wypraniu nie ma śladu po kredce.

Kredki Crayon Rocks są dostepne w zestawach różnych wielkości - od 8 sztuk do, bodajże 64. Zestawy zawierają (w zależności od opcji lub wielkości) kolory podstawowe jak i pastelowe. Cena trochę wysoka - najmniejszy zestaw kosztuje ok. 38 zł, a 16 ok. 56.
Sumując wady i zalety myślę, że to dobry wybór, zwłaszcza jeśli cenić sobie bezpieczeństwo, innowacyjność i radochę z użytkowania :)


sobota, 18 lutego 2017

Biblioteczka Panny H.: "Prosiaczek i pojazdy"

Książka dla fanów motoryzacji w każdym wieku (i każdej płci.) 



W ostatnim poście pisałam o stereotypach, reasumując: dziewczynki też lubią auta i mają do tego pełne prawo ;) Nie będę się tutaj rozwodzić na ten temat, wspomniany post możecie znaleźć tu: http://kobietamatkapl.blogspot.com/2017/02/lalki-i-samochodziki.html

Za to mamy dla Was coś, co spodoba się każdemu małemu miłośników motoryzacji - "Prosiaczek i pojazdy" spod pióra Oli Woldanskiej - Płocińskiej. Jak napisano na okładce, autorka sama jest mama małego fana samochodów i wszelkich innych pojazdów. 


Książka opowiada o przygodach znanego już czytelnikom z serii "Urodziny Prosiaczka" pulchnego prosiątka. Pewnego razu Wujek zabiera głównego bohatera na calutki dzień do sklepu zabawkowego, gdzie - jak to mężczyźni - podziwiali i testowali najróżniejsze pojazdy... 


... a że są malutki, mogli bez konsekwencji szaleć po całym sklepie pomiędzy nogami klientów. 
"Ale zabawa!" podsumowała moja mała czytelniczka ;) No i ma rację, bo kto by tak nie chciał? ;) 

Książka ta jest cała kartonowa, więc przetrwa nawet mało eleganckie czytanie, a wyraziste kolory przyciągają uwagę. Różnorodna czcionka umożliwia spostrzeganie przez dziecko tekstu jako zbioru odrębnych wyrazów, a nie jako zbitki dziesiątek liter - nie wiem czy celowo czy nie (mam jednak nadzieję że owszem),  ale dla mnie super sprawa. 


Tekstu jest akurat tyle, ile trzeba jak dla dwu- czy trzyletniego dziecka, jak już wyżej napisałam - podanego w interesującej młodocianych formie. 

Cała historia jest lekka, bardzo przyjemna (nawet jak na książeczki dla małych dzieci), a książka kolorowa... i co ważne trwała ;) Polecamy, do biblioteczki własnego malucha albo na prezent. Albo na jedno i drugie.
:) 

czwartek, 16 lutego 2017

Lalki i samochodziki.

O dziewczynkach bawiących się autkami, wrażliwych chłopcach, leworęczności i...

Często zdarza się Wam słyszeć że Wasze dziecko robi coś niestosownego, bo.. jest chłopcem? albo dziewczynką? Bo mnie kilka razy owszem...

Przyjechała do nas razu pewnego seniorka rodu (czyt. moja osobista babcia), ukochana "Babcia Lysia" Hani, więc radość niesamowita. Po obiedzie Młodociana zaciąga gościa do pokoju i wyciąga arsenał: misie, klocki, autka i książki. No właśnie - autka. Seniorka przy sposobności bierze mnie na bok i szepcze: "Natalka, ale to nie wypada tak żeby dziewczynka była taką chlopczycą." Już wiedziałam w którą stronę to zmierza. Popatrzylam na Hanie, jak się bawi, jaka jest szczęśliwa w tym momencie, z roztrzepanymi włosami, skacząc po poduszkami z których zbudowała sobie zjeżdżalnię. Moja Córka bawi się autami, a i owszem, ma ich całe mnóstwo. Sprawia Jej to radość?  Wielką. Dziecko nie byłoby dzieckiem gdyby nie było ciekawe wszystkiego wkoło, a ja ogromnie się cieszę że moja Hania nie jest wyjątkiem, że jest głodna poznawania świata!
To, że dziewczyna bawi się "chlopiecymi" zabawkami, nie lubi ozdób we włosach, albo to że chłopiec woli towarzystwo dziewczynek, czy bawi się lalkami nie oznacza od razu, że nie utożsamia się z własną płcią! Dziecko to dziecko, jest ciekawe i niech tak zostanie, nie odbieramy im czegoś, co sprawia im radość tylko dlatego "bo nie wypada".

Nasi dziadkowie to pokolenie wychowywane zupełnie inaczej niż my i nasze dzieci, wiem i jestem wyrozumiala. Wiem że kiedyś leworeczne dziecko było niemalże napietnowane i różne metody stosowano żeby dzieci pisania lewą ręką "oduczyc". Do tej pory widzę, że kiedy Hania rysuje, Seniorka uważnie obserwuje (chociaż Jej wydaje się że robi to po tajniacku 😃) w której rączce trzyma kredkę. Kilka razy nawet wymsknęło jej się, żeby Hania przełożyła kredkę do prawej. Mówi się że to źle przestawiać dziecko z lewej na prawą, sama też tak uważam, na studiach nauczyłam się że to, którą ręką piszemy może być uwarunkowane genetycznie. I nie mam zamiaru przestawiać Hani. A Hania jeszcze się nie zdecydowała, której ręki chce używać. Prawej, lewej, a może obu? Sama jestem leworeczna i nie widzę w tym nic niestosownego. Wiem że kiedyś było zupełnie inaczej, aczkolwiek dalej nie rozumiem co w tym złego widziano - Seniorka też nie wie ;)
Na koniec: kiedy slyszycie takie lub podobne uwagi, nie słuchajcie. TO WASZE DZIECI, nie babci, cioci, sąsiadki, koleżanki czy kasjerki. Dopóki dziecko jest zdrowe i szczęśliwe, niech bawi się czym chce i z kim chce. Niech tuli się do Was ile chce. Bo przecież o to chodzi w wyrastaniu, żeby Dziecię było dzieckiem. Szczęśliwym dzieckiem! :)



poniedziałek, 13 lutego 2017

Uczymy się na błędach...

O zabieganiu. 

Przez ostatni miesiąc z kawałkiem w naszym życiu zapanował lekki chaos: sesja, a więc przesiadywanie na uczelni do wieczora; stres, brak czasu, pierwsze praktyki w szpitalu. Doszło do tego, że zamiast Być z Hanuszka, klepalam literki na klawiaturze kończąc notatki. Dobrze ze byłam na tyle trzeźwo myslaca że nie wkurzalam się na H kiedy ciągnęła mnie do zabawy.. 

Ostatni dzień szalonego tourne, ostatni egzamin, godzina 15. Jedyne o czym myślę to to, że jak wrócę do domu to wysciskam moje kochane Dzieciątko, że teraz będę tylko dla Niej, mojej małej Kruszynki. Egzamin zaliczony na 4, pedze do domu bo jakaś matczyne emocje każą mi być tam już, natychmiast. 
Wchodzę na klatkę, dzwonię do drzwi zza których słyszę pełny nadziei,  piskliwy od napięcia głosik "To Mama!". Drzwi się otwierają i wpadamy sobie z Hania w ramiona, ja tule Ją,  Ona mnie i mówi "oj, Mamo". Takiego szczęścia w Jej wielgachnych oczach nie widziałam chyba jeszcze. Potem w kurtce, w butach ciągnie mnie do pokoju, każe się kłaść na łóżko i przytulamy się. 
Później dowiedziałam się że przez te dwie godziny mojej nieobecności Hania chodziła od kąta do kąta że zbolala minką i mówiła "smutno mi, Mamy nie ma, poszła".  Słowo daje, ścisnelo mnie w sercu kiedy to usłyszałam. 

Prawda jest taka, że będąc cały czas obok siebie, w jednym domu stesknilysmy się za sobą, okropnie. Hani brakowało mnie, a ja choć starałam się żeby nic się nie zmieniło, zaniedbalam potrzebę mojej Coreczki do bliskości. Obiecałam sobie, że już więcej do tego nie dopuszcze,  nigdy. 

Teraz nabieram sił, ciesząc się wspólnym czasem. Znowu jesteśmy niemalże nierozlaczne, ale przecież tak na prawdę nie chodzi o to by być nierozlacznym. Tylko o dobry kontakt, emocje, silną więź.